„Miałam taką koleżankę w gimnazjum,
Cylę Krauterównę. Była taka piękna, miała długie jasne kręcone włosy.
Pochodziła z bardzo ortodoksyjnego domu, nawet gosposia była Żydówką. Jej
ojciec miał księgarnię i drukarnię. Często bywałam u nich w domu. Pamiętam, był
wieczór soboty – już po szabacie, to działo się jeszcze przed wojną. Stół,
chałka, taki świecznik 9-ramienny, naprzeciwko stołu stoi stary Krauter w
talicie (szalu modlitewnym). (To chyba działo się podczas chanuki, święta
świateł, dlatego na stole była chanukija – 9-ramienny świecznik. A.B.)
– Przepraszam, że przeszkodziłam. Pan się modli.
– Nie. Ale gdyby nawet się modliłem, możemy modlić się razem, przecież mamy
jeden dekalog. Pamięta Pani?
Powiedziałam wszystkie 10 przykazań.
– A czy ja jako Żyd jestem Pani bliźnim?
– Oczywiście. Tak mnie w domu uczono – mamy jednego Boga.
– Dla Pani mamy, ojca – wiem, jestem bliźnim. A dla Pani brata?
Bo wtedy już powstała Młodzież Wszechpolska, i mój brat Leopold też do nich się
dołączył. Raz w szkole wyzwano kilku chłopców do dyrektora gimnazjum, a od
dyrektora – do starosty. Ten im powiedział: „Żydzi tak samo płacą podatki, nie
można ich tak traktować. (Oni mieli rozklejać plakaty „Nie kupuj u Żyda.”)
Jeżeli nadal chcecie należeć do tej organizacji, powiem dyrektorowi,
dostaniecie wilczy bilet, do żadnej szkoły się nie dostaniecie.”
Wszystkie chłopcy przyrzekli, że się wycofają. Brat dotrzymał obietnicę.
Później pracował w Radziwiłowie przy granice polsko-ukraińskiej, miał kolegę
Żyda, on brata uratował. Dowiedział się, że NKWD w nocy maja wywozić Polaków na
Sybir, powiedział o tym mojemu bratu, i Poldek zdążył uciec, przeczekać
okupację sowiecką.
A Cyla nie przeżyła wojnę. Miała narzeczonego, Mundka Straubera. Byli z tak
piękną parą. Mama Mundka przeszła na katolicyzm, dlatego, kiedy Cyla zakochała
się w nim, rodzice za nic nie chcieli zgodzić się na ich ślub. Dopiero po
śmierci matki Cyli w 1938 roku młodzi mogli się pobrać. Mundek był takim
przystojnym i mądrym. Udzielał nam korepetycji z matematyki kiedy jeszcze
uczyliśmy się w szkole. Później stał się adwokatem. A Cyła to zawsze była taka
elegancka. Jej starsza siostra mieszkała z mężem w Wiedniu, często przysyłała
Cyli różne ubrania. Pamiętam jak szła przez Brzesko w takim czarnym futrze. I
kapelusz miała też czarny.
Postrzelono ich z Mundkiem nad Uszwicą. Nie pamiętam, był wtedy rok 1940 albo
1941. Szli razem. Zobaczyli Niemca, zaczęli uciekać. Mundek zginął od razu, ale
Cyla nie zobaczyła tego, biegła dalej. Trafiono ją jakiś 50 m dalej, tuż nad
rzeką. Szłam po ulice, znajoma krzyknęła: „Widziałaś Cylę?” Pobiegłam
do Uszwicy, słyszę taki dziwny odgłos. Widzę, leży moja Cyla . Kula trafiła ją
w gardło. Kiedy próbowała oddychać, z tej dziury w gardle wydostawały się takie
różowe bańki. Tak straszne było to charczenie.
Pobiegłam do jej szwagra, ten przyprowadził ludzi, zabrali Cylę do szpitalu,
był na Bierka Jóselewicza w budynku bożnicy. Żyła jeszcze przez kilka dni.
Kiedy do niej przyszłam, była jeszcze przytomna, Ciągle pytała mnie o Mundka. A
ja ją okłamałam. Powiedziałam, że Mundek czeka na nią. Musi tylko jak
najszybciej wyzdrowieć. Trzymałam ją za rękę kiedy zmarła.
Podczas pogrzebu spotkałam jej koleżankę – Żydówkę ubraną na jasno. Była w
beżowej marynarce, jasnej spódnice. Zdziwiłam się, to przecież niestosowny
ubiór na taką okazję. Ale ona odpowiedziała: „My się cieszymy, że Cyla tak
umarła – w łóżku, otoczona rodziną.”
Pochowano ich razem, niedaleko
wejścia na cmentarz, po lewej tuż przy murze, Na grobie była tylko taka zwykła
płyta betonowa, żadnego pomnika. Kilka lat później próbowałam odszukać ich
grób, ale wszystko tak zarosło trawą, że nic nie znalazłam. Może Pani to się
uda?
Chyba tylko siostra Mundka, Lonka, przeżyła wojnę. Ona przechrzciła się już po
matce, i podczas wojny ukrywała się na plebanii u księdza Opoki w
Wierzchosławicach.
Tam w szpitalu, kiedy wychodziłam od Cyli, zawołała mnie stara Żydówka, żółta jak cytryna. Zapytała, czy jestem Żydówką. Odpowiedziałam, że nie, jestem Polką, przyszłam tylko odwiedzić moja przyjaciółkę. Ta zdziwiła się – „nie widziałam jeszcze w tym szpitalu Polaków”. A potem wzięła mnie za rękę i pobłogosławiła: „Będziesz długo żyła”. Miała rację, ja nadal żyję. Już 102 lata. Czasem przypomina mi się tamto błogosławieństwo”
PS
W 2017 roku z pomocą Pana Aleksandra Schwarza z Centralnej Komisji Rabinicznej
do Spraw Cmentarzy Żydowskich udało się zlokalizować grób Mundka i Cyli
Strauber. Teraz stoi na nim drewniana macewa z prostą tabliczką. Wiem również,
że Ciźa (Cyla) Krauter urodziła się w Brzesku 14 marca 1913 roku; imię miała po
prababci ze strony babci Scheindel Krauter z domu Roselblut.
Matka Cyli, Lea Krauter z domu Muller, zmarła w Brzesku 30 czerwca 1939 roku (a
nie w 1938 roku jak pamiętała Pani Janina); chorowała na cukrzyce.
8 czerwca 1941 roku Cyla w obecności rabina Chaima Teitelbauma wyszła za mąż za
Chaima Jakuba (Mundka) Straubera, urzędnika urodzonego 3 listopada 1908 roku w
Dolinie (obecnie na Ukrainie, przed wojną w województwie Stanisławowskim) syna
Israela Bera Straubera i Estery z domu Bruck z Doliny. Nie sądzę, żeby mieli
jakąś większą uroczystość, – getto w Brzesku jeszcze nie było zamknięte w 1941
roku, ale było już ciężko. Najprawdopodobniej zostali zamordowani kilka
miesięcy po ślubie. Co najmniej przed Panem Bogiem byli już mężem i żoną.
A Pani Janina – po tym błogosławieństwie starej Żydówki – przeżyła 103 i pół lata. Jeszcze kilka dni przed jej śmiercią rozmawiałyśmy, pokazywałam jej zdjęcia nowego pomnika na grobie masowym brzeskich Żydów i tej macewy Mundka i Cyli. Mogliśmy je postawić wyłącznie dzięki świadectwom Pani Janiny. Tak bardzo się cieszyła.
Niech będzie błogosławiona ich pamięć.
Anna Brzyska, lipiec 2019
W październiku 2023 roku udało nam się skontaktować z siostrzeńcem Cyli Krauter, Panem Jacobem Braunerem. Matka Pana Braunera, Sara Krauter, mieszkała w Wiedniu, tam wyszła za maż za Eliasa Braunera i wyemigrowała do Palestyny w 1937 roku, dzięki czemu przeżyła wojnę. Pan Brauner udostępnił zdjęcie sióstr Krauter: