Yitzhak
Teichtal, urodził się w Okocimiu w 1879 roku, rodzice Samuel Teichtal i Ryfke z
domu Stern. Yitzhak ożenił się z Chają z domu Mandelbaum, mieli co najmniej 4
dzieci: Gitel Blumę (1905), Józefa (1908), Różę (ok. 1910) i Leibisza Arie
(1917). Po 1910 roku przenieśli się do Krakowa. Gitel Towa wyszła za mąż za
Menachema Bluma; Jóżef ożenił się z Rachelą
Klagsbald, Róża wyszła za mąż za Chaima Vinselberga, a Leibisz ożemnił się z
Lulą. Yitzhak i Chaja Teichtalowie, ich dzieci i małżonkowie, wnuki Tzwi (1939,
syn Józefa i Racheli), Basia (1927, córka Gitel Towy i Menachema) i Arie Leib
(1939, syn Gitel Towy i Menachema) jak również wielu osób z dalszej rodziny
zginęli w Holokauście – w Krakowie, Bochni, Bełżcu…. Przeżył – i nadal mieszka
w Izraelu – Meir Blum, syn Gitel Towy z domu Teichtal. Jakiś czas temu Pan Blum
skontaktował się ze mną, poprosił zapisać jego świadectwo (Pan Meir jeszcze
mówi po polsku, ale już nie pisze). Oto ono:
„Mieszkaliśmy w Krakowie w 4 dużych pokojach,
a kiedy byliśmy zmuszeni przeprowadzić się do getta, okazaliśmy się w
3-pokojowym mieszkaniu razem z jeszcze dwoma rodzinami.
Mieszkaliśmy w getcie na ul. Lwowskiej 18. Ulica
była przegrodzona drutami – polowa ulicy znajdowała się w getcie, a druga
połowa na zewnątrz. Miałem wtedy 8.5 lat. Pamiętam, jak patrzyłem z getta na
tramwaj jadący po drugiej stronie ulicy, dzieci idące do szkoły. One śmiały
się, a ja byłem zamknięty w getcie.
W 1941 roku kiedy getto jeszcze nie było
ostatecznie zamknięte i istniała możliwość jego opuszczenia, wyjechaliśmy do
Brzeska – tam wtedy jeszcze nie było getta. Zamieszkaliśmy w domu na Małym
Rynku, na rogu ul. Głowackiego. Ale w 1942 roku w Brzesku też zostało utworzone
getto, więc wróciliśmy do Krakowa.
Byliśmy w krakowskim getcie przez około 1.5 roku, a
kiedy tam już zaczęły się akcje, uciekliśmy do Bochni, gdzie wtedy jeszcze było
w miarę spokojnie. (Podczas jednej z takich akcji w krakowskim getcie złapano
mojego wujka i wysłano do Bełżca.) Rodzice, starsza siostra, ja i mój młodszy
brat – wszyscy wtedy jeszcze byliśmy razem.
Getto w Bochni było zamknięte, funkcjonowało jako
łagier. Był tam taki łagier- fuhrer, Niemiec z gestapo. Miał zwyczaj chodzić po
ulicach, mógł bez żadnego powodu strzelić i zabić. Wszyscy się go bali.
Pamiętam jak szedł mając przy sobie wielkiego owczarka niemieckiego. Ten pies
skoczył na mnie, ugryzł w nogę. Było bardzo ciężko, ale wyszedłem z tego.
Pewnego wieczoru mama podeszła do mnie i
powiedziała, że oni z tatą postanowili wysłać mnie do Węgier. Była wtedy taka
możliwość – za duże pieniądze. Niestety moje rodzice nie mieli tyle pieniędzy,
żeby zapłacić też za moją siostrę i brata. Ale razem ze mną miała jechać moja
młodsza kuzynka.
W nocy z soboty na niedzielę było bardzo ciemno.
Mama odprowadziła nas do wyjścia z getta, tam miał na nas czekać Pan w mundurze
kolejarza. Miałem wtedy 10.5 lat. Trzymałem za rękę kuzynkę. Mama pocałowała
mnie i powiedziała, że spotkamy się za 3-4 tygodnie. Rodzice mieli plan, jak
wydostać się z Bochni z pomocą Czerwonego Krzyża. Ale wtedy po raz ostatni
widziałem moją rodzinę. Za 3 tygodnie nastąpiła ostateczna likwidacja getta w
Bochni.
Kiedy już byliśmy poza gettem, kolejarz powiedział:
„Musisz iść 10 metrów
za mną”. Ale było tak ciemno, że nie było nic widać. Jednak udało nam się
dotrzeć do stacji kolejowej. Tam kolejarz powiedział: „Ja wejdę do jednego
wagonu, a wy – do drugiego, żeby nikt nie dowiedział się, że jesteśmy razem”.
Mieliśmy przejechać kilka stacji. W Tarnowie musieliśmy czekać ponad 1.5
godziny. Tak bardzo baliśmy się, że nas złapią. Mama kupiła mi duży kasket – to
taka czapka. Kiedy go zakładałem, nie było widać mojego żydowskiego nosa. Cały
czas miałem na głowie ten kasket. Niemcy chodzili, świecili reflektorami, a my
z kuzynką udawaliśmy, że śpimy. Mieliśmy szczęście – nie złapano nas.
Później pociąg zatrzymywał się jeszcze w Krynicy i
w Piwnicznej w Tatrach. To było już niedaleko granicy z Czechosłowacją, tam
wysiedliśmy. Przewodnik wziął nas do lasu, gdzie czekał na nas inny przewodnik,
z którym przeszliśmy przez granicę do Starej Lubowni. Ale nasza dalsza podróż
do Węgier – to już osobna historia.”


©Anna Brzyska, 2019