– A czy Pani pamięta to wesele co było w 1935 roku w Brzesku? Syna rabina Teitelbauma?
– Nie, nie pamiętam, ja wtedy studiowałam, nie było mnie w Brzesku
– W 1935 roku było wesele. Ten rabin (Pan Landau pokazuje Pani Kaczmarowskiej zdjęcie cadyka Benziona Halbersztama z Bobowej, uczniem którego był ojciec Pana Landau -A.B.)…

– Jego to ja znam, powiem Panu skąd. Boże cudów. To była taka wstrząsająca historia. Wie Pan, ja mieszkałam na Głowackiego i patrzyłam przez okno. I, proszę Pana, tę samą twarz pamiętam, mój Boże. Proszę Pana, jechała bryczka, bryczka księdza. Tylko ulica nas dzieliła. I proszę Pana, z tyłu siedzi dwóch prałatów, ubrani na czerwono. I z tej ulicy Berka Joselewicza wybiegł właśnie on z dwoma młodymi chłopcami, może 18-letnimi, ale już też w czapkach, pod ręce go trzymali. Jeden z nich miał w ręce poduszkę bordową aksamitną, i na tej poduszce leżała duża księga. Ja zaraz się domyśliłam, że to jest Tora, wie Pan.
– A, to był nie Benzion Halbersztam, tylko rabin Brzeska, nazywał się Mosze Lipschitz. On miał swoją bożnicę na Berka Joselewicza, nad Uszwicą

– Tak, ja wiem, bo tam później był szpital za czasów niemieckich.
– I Mosze Lipschitz był rabinem tej bożnicy.
– Ale wyglądał tak samo, broda i ubrania, chałat. I twarz miał bardzo podobną. I wie Pan co? On miał tę księgę na tej aksamitnej poduszce. I ci duchowni zeskoczyli z tej bryczki. I jeden z nich podszedł i pocałował tę księgę i przywitał się z nimi. Jakie to wzruszające! To biskup jechał, może na jakąś wizytację. Żyd witał naszego biskupa, a nikt z naszych tam nie stał. (Najprawdopodobniej to był biskup Franciszek Lisowski, biskup archidiecezjalny tarnowski – komentarz Jacka Filipa obecnego przy rozmowie). I tak się spieszyli, żeby ta bryczka przypadkiem nie przejechała. Tak chcieli go powitać.
– W którym roku to było?
– Albo w 1938 albo w 1939, krótko przed wojną.
– A Halbersztam przyjechał tutaj w czerwcu w 1935 roku, jego siostra, rabinowa tego Teitelbauma mieszkała na Małym Rynku, i tam było wesele jej syna. Rabin Halbersztam przyjechał na wesele siostrzeńca. On mieszkał u nas w domu przez 2-3 dni i pobłogosławił mnie i moich braci. A ten Pan Goetz z Okocimia (baron Antoni Jan Goetz, właściciel browaru Okocim – A.B.), on go spotkał na stacji kolejowej w Słotwinie, przyjechał dorożką. Miał taką dorożkę, czworo koni, przyjechał spotkać tego rabina z Bobowej. I jak rabin zszedł z tego pociągu, to on się kłaniał i pocałował go. Było tylu ludzi, i księża katoliccy również. To było takie przyjęcie, że nie można tego sobie wyobrazić.
– Wysoka kultura, wie Pan. To u nas się w zgodzie żyło.

Rozmowa została nagrana przez Annę Brzyską, 2016