Mordechaj (Markus) Dawid Brandstatter urodził się w kamienice na brzeskim Rynku w 1842 roku, był synem bogatego kupca Chaskla Brandstattera. Uczęszczał do chederu rabina Landaua, a następnie do rabina w Limanowej. W 1858 roku ożenił się z urodzoną w 1839 roku Sprinze Dawid, córką Abrahama i Goldy, i przeniósł się do Tarnowa.
Rodzice Mordechaja Dawida do końca życia mieszkali w Brzesku. Matka, Feigel Brandstatter z domu Goldklang, zmarła 15 marca 1881 roku w wieku 73 lat. Była córką Abusza i Sary Goldklang z Nowego Sącza. Ojciec, Chaskel Brandstatter, syn brzeskich kupców Mojżesza i Gitli Brandstatterów, zmarł siedem lat później, 17 lutego 1888 roku. Macewę Chaskela Brandstattera nadal można zobaczyć na cmentarzu żydowskim w Brzesku.
Mordechaj Dawid Brandstatter początkowo zajmował się studiami talmudycznymi, a następnie skupił się na działalności gospodarczej. Zainteresował się ruchem oświecenia żydowskiego. W latach 70ch XIX wieku zaczął pisać opowiadania w języku hebrajskim. Miał znaczący wpływ na rozwój hebrajskojęzycznej literatury. Jego opowiadania zostały przetłumaczone na kilka języków, w tym jidysz, angielski i rosyjski, a w latach 1910-1913 w Warszawie wydano 3 tomy jego utworów. Zmarł i został pochowany w Tarnowie w 1928 roku.
Mordechaj Dawid i Sprinze Brandstaetterowie mieli 15 dzieci, z których dwoje zmarli jako niemowlęta. Przyszły uznany pisarz, dramaturg i poeta Roman Brandstaetter był synem dziesiątego dziecka Mordechaja Dawida, Eliezera.
W 1930 roku, w drugą rocznicę śmierci Mordechaja Dawida, jego wnuk Roman Brandstaetter napisał dla „Nowego dziennika” artykuł, w którym opisuje życie w XIX-wiecznym Brzesku i wspomina dziadka:
„Maleńkie miasteczko galicyjskie z pierwszej połowy XIX wieku. Kilka
krętych, wąziutkich uliczek, kwadratowy rynek i skrzypiąca studnia. Maleńkie
odrapane domki kulą się trwożnie do siebie.
To Brzesko, a właściwie Brygiel.
W dni powszednie rynek roi się od okolicznego chłopstwa i miejscowych Żydów. W ciemnych kałużach człapią ciężkie buty, a zbiedzone konie kopytami szeleszczą w sypkiej słomie, gęsto rozesłanej po ziemi. Natomiast w czas piątkowych wieczorów w niskich okienkach płona złote światełka łojowych świec, rzucając jasne smugi nikłego blasku w ciemną głąb uliczek. Z narożnej zaś bożnicy płynie zwolna przeciągły śpiew modlących się Żydów. A w soboty wychodzą mieszkańcy za miasto, w szerokie pola, by odetchnąć świeżym powietrzem. Wysokie niebo Podkarpacia błyszczy czystym lazurem nad zorana ziemią. Skowronek drżąco polata nad skibą, a w trawiastych przykopach bulgoce wąski strumyczek ściekającej wody…
Przyjemnie zatem jest przejść się po tygodniowej pracy wśród ciszy ciepłego, podmiejskiego popołudnia.
A potem znów dzień roboczy, znów sobota.
Powoli płynie czas w pierwszej połowie XIX wieku.
Powoli więc również przepływają godziny na starym zegarze w szarej kamienicy na Rynku.
To kamienica Chaskla Brandstaettera, bogatego i wykształconego, jak na owe czasy i środowisko – kupca.
W szarej kamienicy na Rynku szczęśliwie płynęło życie w atmosferze patrjarchalnej…
Chaskel dostarczał towar do dworu. Dobrze mu się wiodło. Żył w wielkim dobrobycie.
W takiej to porze dnia 14 lutego 1842 roku przyszedł na
świat syn – Mordechaj Dawid.
W cisze płynęło jego dzieciństwo. Bo cóż mogło zakłócić błogosławiony spokój w
maleńkim galicyjskim miasteczku?
Jednak Brzesko miało swoje sensacje.
W roku 1848 wojska rosyjskie pod dowództwem Suworowa szły przez Brzesko na Węgry. Przez dwa dni ciągnęły przez wąziutkie uliczki Brzeska moskiewskie pułki i tabory. Żydzi obawiali się rozruchów. Zamknęli sklepy. Małego Mordechaja trzymała matka na rękach, patrząc przez okiennice zamkniętego sklepu na ciągnące ulicą oddziały kozackie. Obok przez drugą szparę wlepiał zdziwione oczęta syn jej…
Oto pierwsze wspomnienia mojego dziadka.
Potem przyszły lata nauki, bethamidraszu, talmudu i gemary. Pierwsze nauki
pobierał dziadek mój u miejscowego nauczyciela Feiwla Landaua. Następnie
studiował (jak sam mawiał) na „uniwersytecie” w Limanowej u
tamtejszego rabina. Ojciec dziadka życzył sobie, by syn jego został rabinem.
Nie uśmiechał się jednak ów zawód mojemu dziadkowi. Inne cele widział przed sobą,
inne zamiary miał na przyszłość.
Abonował już jakąś literacką gazetę hebrajską.
Aż nagle, po powrocie z limanowej oświadczyła matka zdumionemu synowi, że natychmiast musi jechać do Tarnowa na zaręczyny. Dziadek wówczas 15-letni chłopiec, posłusznie pojechał. W Tarnowie odbyły się zaręczyny z córka bogatego tamtejszego kupca – Dawida. Aż do zawarcia małżeństwa dziadek narzeczonej swej nie znał. Na liczne prośby jego, by mu przyszłą żonę pokazano, odpowiadała matka jego: Po co ci ją widzieć, zdaj się już na mnie.
Po ślubie dziadek mój zamieszkał w Tarnowie.
Od tej pory dziwne wieści napływały do Brzeska o dziwnym, ogromnie zdolnym człowieku, który mógł, a nie chciał zostać rabinem. Mówiono o nim, że się uczy języka niemieckiego, że studiuje literaturę niemiecką i francuską, że czyta jakiegoś Goethego i Schillera, że wyjechał do Wiednia i że nawet pisze po hebrajsku, w świętej mowie!
Aż nagle jak grom z jasnego nieba spadła na spokojne miasteczko straszna nowina:
Mordechaj Dawid Brandstaetter, duma Brzeska, syn prawowitego chasyda Chaskla, zgolił pejsy, przystrzygł brodę i zrzucił hałat!
Miasteczko posmutniało:
Apikores!!!”
(Fragment artykułu „Miasteczko Mordechaja Dawida
Brandstaettera” autorstwa Romana Brandstaettera opublikowany w „Nowym
dzienniku” 2 czerwca 1930 roku cytuje sie
po:
https://jbc.bj.uj.edu.pl/dlibra/publication/113239/edition/105884/content)
© Anna Brzyska, 2021